Przejdź do głównej zawartości

Z podlaskiego kufra, czyli jak powstawał haft na ręczniku obrzędowym

Jak cenne są pamiątki, nie muszę podkreślać. Nadajemy zwykłym z pozoru rzeczom wyjątkową wartość. W swoich szufladach mam kilka takich skarbów po jednej i drugiej babci, biżuterię od mamy lub drobiazgi, z którymi czuję się mocno związana.

W moim regionie (Podlasie) na strychach mogą kryć się w rzeczach różne historie.
Jedna z nich przywędrowała do mnie zimą. Pani Iwona powierzyła w moje ręce ludowy ręcznik z kufra cioci. Znajdują się tam jeszcze inne skarby, ponieważ ciocia sama tkała materiały.
Ten trafił do mnie z prośbą o wykonanie na nim haftu.


 Nie miałam wątpliwości, że dotykam czegoś ważnego. Sam fakt, że to tkanina robiona ręcznie, nie z fabryki, do tego sprzed pół wieku, napawał wyjątkowością.
 Temat ręczników ludowych zaczęłam zgłębiać już wcześniej, ponieważ jest to niesamowite źródło haftowanych wzorów. Ale co innego oglądać je w książkach, a co innego być odpowiedzialnym za upiększenie haftem. 
Zabierając się do pracy miałam świadomość, że będę go gnieść, kłuć, spinać, naciągać na tamborek - po prostu rozkładać ręcznik na czynniki pierwsze.
Z drżeniem rąk podchodziłam do niego na początku, ponieważ z tyłu głowy byłam odpowiedzialna za jego kształt i nie było mowy o pomyłkach, czy pruciu, które zostawiłoby ślady.
Ale nie taki diabeł straszny, jak go malują - mówi przysłowie. 
Wzór rozrysowałam, nici przygotowałam, to do roboty.


Pani Iwona wybrała motyw ze "Wzornika tradycyjnych haftów i koronek". Nie bez przyczyny jest z miejscowości Ploski na Podlasiu, ponieważ jest nią związana. 
Dwa niebieskie ptaki, z rozłożonymi skrzydłami, niosą kwiatowy wieniec. 


Tkanina bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Początkowe obawy, że nie jest o jednolitym splocie i haftowanie będzie utrudnione, okazały się zbędne. Materiał okazał się miękki i igła bardzo ładnie wchodziła między nici. Bałam się, że przy mocniejszym naciąganiu haftu i napinaniu tamborka będą widoczne marszczenia. Na szczęście tak się nie stało.

Pierwsze zaczęły wyłaniać się ptaki. Zresztą one pochłonęły najwięcej czasu i wysiłku.



Ręczniki ludowe są haftowane na dwóch końcach, dlatego siłą rozpędu zrobiłam najpierw cztery ptaki - po dwóch stronach. 
Wypełnianie wszystkich pochłonęło 7 motków granatowej nici i 4 jasnoniebieskiej.

W dalszej kolejności na warsztat poszły kwiaty w trzech wersjach kolorystycznych.




Zdjęcie robione wieczorem nie oddaje kolorów haftowanego motywu, ale szkielet najbardziej pracochłonnych części wyglądał tak:


Etap kolejny to dołożenie zieleni, liści, drobniejszych kwiatów i wypełnienie wzoru w szczegółach.

Patrząc na gotowy haft wydaje się, że może powstać w miarę szybko. Przeliczyłam się trochę i wpadłam w czasopułapkę, którą sobie zgotowałam.
Praca nad tym podlaskim motywem pochłonęła większość wieczorów od połowy lutego do końcówki kwietnia.
Podwójna praca, bo haft musiał być zdublowany na drugim końcu ręcznika ludowego.


Zwieńczeniem wzoru było dodanie inicjałów właścicielki., co pozwoliło spersonalizować ręcznik.

Dla porównania haft w autentycznej formie z 1920 r. ze zbiorów Muzeum w Bielsku Podlaskim.



Komentarze

  1. Podziwiam, bardzo pracochłonny wzór. Efekt łał. Moja prababcia używała haftu płaskiego do zdobienia obrusów i makatek kuchennych :) Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękna perełka. Miałam to szczęście odwiedzić Muzem w Bielsku Podlaskim gdy trwała wystawa ręczników ludowych. Tego nie da się opisać słowami, to trzeba zobaczyć.
    Piękny wzór wyhaftowałaś.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wystawa jest stała, ja się przymierzam żeby wygospodarować dzień dla siebie i pooglądać z bliska te cuda.

      Usuń
  3. Moja babcia miała podobnie wyszytą pościel - ja tak ładnie wyszywać niestety nie umiem...

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepięknie wykonany haft i efekt końcowy zachwyca!
    Pozdrawiam cieplutko:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za przepiękny haft wykonany ze szczególną dbałością o każdy szczegół.
    RĘCZNIK jest piękny i wyjątkowy.
    Szczęśliwa właścicielka I.W.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tradycyjny "język haftu"

Czy wiedzieliście, że haftem można pisać? W opracowaniu dotyczącym symboliki zawartej na ukraińskich ręcznikach obrzędowych znalazłam "język haftu". To swego rodzaju pismo obrazkowe, a jak wiadomo, to najstarsza forma zamykania słów na długi czas. Nie są prawda wykute na skale, ale stworzone igłą i nitką. Zgodnie z tradycją pierwsze ręczniki otrzymywało się po urodzeniu. Była na nich rozpisana data urodzenia właśnie przez haft. Wersy oznaczające liczby, litery, wyrazy, można było odczytywać znając oczywiście symbolikę. Zaciekawiona, że można przez geometryczne wzory cokolwiek napisać, krążyło mi po głowie jak tego użyć. Myśli co prawda ucichły na dłuższy czas, ale dnia pewnego odezwała się do mnie Ania z pomysłem wykonania metryczki. Najpierw podsunęłam jej myśl umieszczenia starych symboli określających "matkę", ale zapalona żaróweczka przypomniała o białoruskim opracowaniu. Koncepcja zeszła na zupełnie inne tory, a zaufanie do mojej wizji dodało wiatru w ż

Dziewczynka i kogut - pierwsze parkowanie nici

Nastolatki miewają stany fascynacji i uwielbienia graniczącej z obłędem. Nie mogą spać, nie mogą jeść, głowę zaprzątają tylko myśli o "tym czymś", tak ważnym, że nic innego się wtedy nie liczy. Podobnie mówią o koniach, które z klapkami na oczach biegną w jednym kierunku i nie zatrzymają się, póki nie osiągną celu. Niestety i mi się to niedawno przytrafiło. Opętał mnie jeden wzór, przepięknie opracowany przez Olgę Sotnikovą - Dziewczynka i kogut. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia, bo wyraża sielskość, niewinność, trud pracy, historię... Urzekł prostotą obrazu i najzwyklejszym pięknem codzienności. Dziewczynka z kogutem chodziła za mną od jesieni. Nici skompletowane leżały w szafce, a ja przebierałam nogami, żeby tylko zacząć pracę nad tym uroczym obrazkiem. Ale po drodze święta i robienie pocztówek, małe rodzinne perypetie chorobowe i tysiąc innych drobiazgów. A w głowie tylko przewijała się myśl: "kiedy w końcu będzie czas na dziewczynkę?". St

"Droga do raju"

Ostatnio miałam okazję obejrzeć spektakl teatralny, a w zasadzie film teatralny, zatytułowany "Droga do raju".     W inicjatywę zaangażowana jest grupa "ZaTopieni w historii", która działa w miejscowości Topilec niedaleko Białegostoku. To efekt długofalowej pracy ks. Jarosława Jóźwika - proboszcza parafii św. Mikołaja Cudotwórcy w Topilcu, Katarzyny Siergiej, Anny Kołosow-Ostapczuk i młodych aktorów amatorów.    (zdj. fb - ZaTopieni w historii) Słowem wprowadzenia: od kilku lat ma miejsce projekt "ZaTopieni w historii". To poszukiwanie lokalnych historii, takich zwyczajnych, ludzkich opowieści, rozmów ze starszymi, z rodzinami. To drążenie tematu do tego stopnia, że czasem staje się niewygodny i zaczyna uwierać. To punkt wyjścia do opowiedzenia na nowo wspomnień w artystycznej i symbolicznej formie. To teatr zakorzeniony w lokalnej społeczności. Wykonanie spektaklu nie byłoby możliwe, gdyby młodzi ludzie nie dojrzewali razem z projektem, gdyby nie budzi