Przejdź do głównej zawartości

Podlasiem inspirowane - (1) - zakładki

Jakie byłoby Wasze pierwsze skojarzenie, gdybym zapytała Was o Podlasie?

Zupełnie inaczej patrzy się na miejsce, w którym się mieszka. U mnie to ciepłe myśli, obrazy babcinego stołu, zielonej kojącej przyrody, kolorowych łąk z trawą do kolan, sielskości - kadry wspomnień.
Może brzmi to zbyt nierealnie, ale z perspektywy czasu idealizuje się przeszłość.

Zawsze mnie ciekawi stare wzornictwo, nie spod ręki wielkich mistrzów, ale w pełni amatorskie. 
Szukanie motywów to czasem szukanie igły w stogu siana, podpatrywanie zdobień, cykanie fotek z ukrycia, byleby tylko utrwalić jakiś wzór.
Na przeglądach folklorystycznych "pasę oczy", ponieważ przyjeżdżają grupy w strojach ludowych. Często są to przesadzone stylizacje, ale pojawiają się też perełki na lnianych fartuszkach czy bluzkach zszarzałych od upływu czasu.

Lubię zainspirować się nimi i przenosić motywy na rzeczy do używania.

Moimi hafciarskimi podlaskimi bibliami są "Katalogi ręczników ludowych" autorstwa Aliny Dębowskiej, Katarzyny Sołub i Jerzego Sołub.
Ogromna praca badawcza wielu osób zamknięta jest w ramy książek wydanych przez Muzeum Podlaskie w Białymstoku.

Od jakiegoś czasu inspirują mnie wzory z ręczników ludowych, których bogactwo widać na stronach  tych publikacji. Ich haftowanie sprawia mi ogromną przyjemność. Są to wzory tradycyjne, często geometryczne i praca z nimi, właśnie przez ich powtarzalność, pozwala uciekać myślom gdzie indziej, niż skupiać je na wyszywaniu.

Po innych haftach zostały mi skrawki materiałów, które szkoda było wyrzucić. W myśl zasady "a nuż się przyda" nadeszła chwila, że się doczekały tego czasu.
Na pierwszy ogień poszły zakładki do książek na filcowym spodzie. Takie prototypy, ponieważ po tę formę (o dziwo!) jeszcze nie sięgałam.
Oczywiście jak obiecałam Małgosi z "Margo i Nitka" podkradłam jej sposób na wkomponowanie haftu w zakładki. Co prawda materiał w zestawieniu z samym filcem zachowywał się troszkę niesfornie, ale ustalmy, że te krzywizny to tylko dodatkowy urok rękodzieła.




Po lewej - motyw z ręcznika ludowego wykonanego przez Aleksandrę Bagińską ok. 1930 r., Kozły, gm. Bielsk Podlaski. Jest też widoczny w wykonaniu Wiery Andrzejuk, ok. 1954-1958 r., Malinniki, gm. Orla oraz w ręczniku Niny Naumczuk, ok. 1956 r., Ogrodniki, gm. Bielsk Podlaski.
Po prawej - motyw z ręcznika ludowego z ok. 1900 r. z Eliaszuk, pow. hajnowski.
Schemat znajduje się we "Wzorniku tradycyjnych haftów i koronek ręcznika ludowego. Haft krzyżykowy" Aliny Dębowskiej i Katarzyny Sołub.

Udało mi się nawet zrobić zdjęcia z cyklu "w trakcie", zawsze o tym zapominam.
Korzystam coraz częściej z mini tamborka, który dostałam od Kasi z bloga Radość Tworzenia - Carpediem.



Dodam, że czerwień i czerń to moje ukochane zestawienie kolorystyczne. Donoszę uprzejmie, że będzie go w moich pracach coraz więcej.

Komentarze

  1. Cudne zakładki ! Już jestem w nich zakochana :)
    A tradycję trzeba podtrzymywać i pielęgnować , to nasze dziedzictwo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękne zakładki, cudnie wykonane! Ogromnie podoba mi się ich kolorystyka!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zakładki są inne niż widuje się na blogach , mnie się podobają **

    OdpowiedzUsuń
  4. Zakładki wyszły idealnie i cieszę się niezmiernie, że moje poszukiwania, jak je zrobić się przydały. Też ten sposób wykończenie u kogoś podpatrzyłam :)
    Bardzo lubię motywy ludowe, dla mnie to właśnie w nich ma swój początek rękodzieło. I podoba mi się też w takich motywach to, co napisałaś -powtarzalność pozwalająca na czerpanie przyjemności z samego wyszywania, bez konieczności spoglądania ciągle na wzór, pilnowania się. Można dać myślom odpłynąć.
    To teraz będzie historia.
    Mam na swoim koncie taki pseudo ręcznik ludowy, w sumie to chyba kobierzec ślubny.
    To był maj 2014 r. Nie minęło jeszcze pół roku, odkąd zaczęłam wyszywać, a moja przyjaciółka przyszła do mnie z wielką prośbą. Jej brat się żenił, ślub miał być w cerkwi, dość tradycyjny, a siostry obudziły się dosłownie za pięć dwunasta, że przecież podczas takiego ślubu potrzebny jest właśnie ręcznik, chusty? (nie znam prawidłowej terminologii niestety) do trzymania koron nad głowami młodych podczas zaślubin. Skąd wziąć?? Może Małgosia wyszyje? Niewiele myśląc, zgodziłam się na to, bo porwać się z motyką na słońce, to ja lubię. Tak naprawdę to nie wiedziałam wtedy za wiele o wyszywaniu, w zasadzie to nic nie wiedziałam, lnu na oczy nigdy nie widziałam, zrobiłam parę haftowanych jajek, ale co mi tam, ja nie dam rady? Od razu zaznaczyłam, że same mają wybrać prosty wzór, kupić materiał, bo ja się na temacie kompletnie nie znam. I wybrały motyw kwiatowy, czarno-czerwony, jak na Twoich zakładkach, kupiły kawał kanwy i ja w TYDZIEŃ!!! popełniłam taki ręcznik. Dopiero później się zdoktoryzowałam, poczytałam trochę o takich ręcznikach, o ich tworzeniu, symbolice. Cóż, to co zrobiłam, nawet nie leżało koło "prawdziwego" ręcznika, ale ślub się odbył, tradycji w jakiś tam sposób stało się zadość, młodzi byli cali szczęśliwi. Na ślub niestety nie dotarłam, mimo że zaproszenie miałam i odbywał się dosłownie pod nosem. Padłam jak kawka, bo co mnie zdrowia jego wyszycie kosztowało to moje. Przyjemności z wyszywania powtarzalnego wzoru tym razem nie miałam żadnej. Tak to jest, jak człowiek nieświadomy zabiera się za coś, za co nie powinien.
    Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejne inspiracje Podlasiem. Małgosia
    margoinitka.pl

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tradycyjny "język haftu"

Czy wiedzieliście, że haftem można pisać? W opracowaniu dotyczącym symboliki zawartej na ukraińskich ręcznikach obrzędowych znalazłam "język haftu". To swego rodzaju pismo obrazkowe, a jak wiadomo, to najstarsza forma zamykania słów na długi czas. Nie są prawda wykute na skale, ale stworzone igłą i nitką. Zgodnie z tradycją pierwsze ręczniki otrzymywało się po urodzeniu. Była na nich rozpisana data urodzenia właśnie przez haft. Wersy oznaczające liczby, litery, wyrazy, można było odczytywać znając oczywiście symbolikę. Zaciekawiona, że można przez geometryczne wzory cokolwiek napisać, krążyło mi po głowie jak tego użyć. Myśli co prawda ucichły na dłuższy czas, ale dnia pewnego odezwała się do mnie Ania z pomysłem wykonania metryczki. Najpierw podsunęłam jej myśl umieszczenia starych symboli określających "matkę", ale zapalona żaróweczka przypomniała o białoruskim opracowaniu. Koncepcja zeszła na zupełnie inne tory, a zaufanie do mojej wizji dodało wiatru w ż

"Droga do raju"

Ostatnio miałam okazję obejrzeć spektakl teatralny, a w zasadzie film teatralny, zatytułowany "Droga do raju".     W inicjatywę zaangażowana jest grupa "ZaTopieni w historii", która działa w miejscowości Topilec niedaleko Białegostoku. To efekt długofalowej pracy ks. Jarosława Jóźwika - proboszcza parafii św. Mikołaja Cudotwórcy w Topilcu, Katarzyny Siergiej, Anny Kołosow-Ostapczuk i młodych aktorów amatorów.    (zdj. fb - ZaTopieni w historii) Słowem wprowadzenia: od kilku lat ma miejsce projekt "ZaTopieni w historii". To poszukiwanie lokalnych historii, takich zwyczajnych, ludzkich opowieści, rozmów ze starszymi, z rodzinami. To drążenie tematu do tego stopnia, że czasem staje się niewygodny i zaczyna uwierać. To punkt wyjścia do opowiedzenia na nowo wspomnień w artystycznej i symbolicznej formie. To teatr zakorzeniony w lokalnej społeczności. Wykonanie spektaklu nie byłoby możliwe, gdyby młodzi ludzie nie dojrzewali razem z projektem, gdyby nie budzi

Dziewczynka i kogut - pierwsze parkowanie nici

Nastolatki miewają stany fascynacji i uwielbienia graniczącej z obłędem. Nie mogą spać, nie mogą jeść, głowę zaprzątają tylko myśli o "tym czymś", tak ważnym, że nic innego się wtedy nie liczy. Podobnie mówią o koniach, które z klapkami na oczach biegną w jednym kierunku i nie zatrzymają się, póki nie osiągną celu. Niestety i mi się to niedawno przytrafiło. Opętał mnie jeden wzór, przepięknie opracowany przez Olgę Sotnikovą - Dziewczynka i kogut. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia, bo wyraża sielskość, niewinność, trud pracy, historię... Urzekł prostotą obrazu i najzwyklejszym pięknem codzienności. Dziewczynka z kogutem chodziła za mną od jesieni. Nici skompletowane leżały w szafce, a ja przebierałam nogami, żeby tylko zacząć pracę nad tym uroczym obrazkiem. Ale po drodze święta i robienie pocztówek, małe rodzinne perypetie chorobowe i tysiąc innych drobiazgów. A w głowie tylko przewijała się myśl: "kiedy w końcu będzie czas na dziewczynkę?". St